Referendum w Szkocji
Wielokrotnie odwiedzałam Szkocję, jako turysta oraz student-zbieracz owoców dorabiający do czesnego w czasie wakacji. Czuję pewien sentyment do tego miejsca, a nawet bliskość i przywiązanie. Zaskakujące, biorąc pod uwagę, że za każdym razem praca na szkockiej farmie, lub ogólnie, praca poniżej moich kwalifikacji, wykonywana bez jakiejkolwiek satysfakcji, a tylko dla kasy… zawsze godziło to w mój kręgosłup moralny i poczucie własnej wartości, a mimo wszystko cztery lata z rzędu wracałam tam w wakacje.
Przywiązanie do ultra-przyjaznych ludzi? Niesamowita dziewicza przyroda? Haggis? A może coś na kształt syndromu sztokholmskiego? No dobrze, ostatnie to żart. Po prostu, mimo wszystko myślę pozytywnie o zimnej i deszczowej Szkocji. Miejsce to nie jest mi obojętne, chcę zatem napisać kilka słów o referendum – wydarzeniu kluczowym i najwyższej wagi dla przyszłości całego Zjednoczonego Królestwa.
Dwa miesiące temu sondaże wskazywały na 35% poparcia dla decyzji odłączenia Szkocji od Wielkiej Brytanii. Obecnie, tuż przed wyborami, „Sunday Times” podaje, że aż 50.6% obywateli Szkocji chce jej niepodległości. Mowa jest tu głównie o młodym pokoleniu. Większość Szkotów opowiadająca się za niepodległością swojego kraju, znajduje się w przedziale wiekowym 18-34 lat. Widać, na niewiele zdały się argumenty Davida Camerona, groźby Londynu i nawet akcja promująca jedność UK hasłami typu: Let’s stick together, którą wspierał swoim wizerunkiem David Beckham.
Co przemawia za proklamowanym stick together? Po pierwsze waluta. Przewiduje się, że po odłączeniu Szkocji wartość funta może spaść dziesięciokrotnie, ponadto Londyn z całą pewnością będzie chciał zakazać Szkocji posługiwania się brytyjskim funtem. Po drugie, niejasny status członkostwa w NATO, a to przy obecnej sytuacji na świecie jest istotnym argumentem. Niepodległa Szkocja może pozostać członkiem Unii Europejskiej, wraz ze wszystkimi przywilejami związanymi z tym, jednak obronny parasol NATO, to już kwestia dużo bardziej skomplikowana. Poza tym, na drodze do pełnej niezależności stoi kluczowa przeszkoda, odwieczny miecz obosieczny tych krajów – ekonomia. Istnieje bardzo wiele zależności ekonomicznych między Szkocją a Zjednoczonym Królestwem. Podział Wysp Brytyjskich to realne zagrożenie nałożenia dotkliwych sankcji gospodarczych, transportowych oraz wzrostu podatków – dlatego wielu przedsiębiorców, jak mówią, choć sercem popiera ideę niepodległości Szkocji, to ze względów ekonomicznych zdecydowanie będą głosować przeciw.
Czym natomiast szkockie partie konserwatywne kuszą swoich wyborców? Obiecywane jest przede wszystkim lepsze finansowanie sektora pomocy społecznej (głównie dla rodzin posiadających dzieci i dla osób starszych), bezpłatny fundusz zdrowotny oraz nieodpłatne szkolnictwo wyższe, tak jak miało to miejsce do tej pory. Szkocki Parlament z Alexem Salmondem na czele, nie zamierza kontynuować polityki antyimigracyjnej, popularyzowanej przez D. Camerona (postuluje on również wystąpienie UK z Unii Europejskiej, a Szkocja chce w niej zostać). Ważne są też plany wspomagające rozwój małych przedsiębiorstw i dążenie do jak największej samowystarczalności sektora gospodarczego i przemysłowego – dzięki temu Szkocja ma być krajem zamożnym, niepodległym i kwitnącym ekonomicznie, tak jak Finlandia, Szwajcaria czy Norwegia: An independent Scotland would be richer than the rest of the UK and in the top 20 countries globally [„Financial Times”, Luty 2014r.].
Najdogodniejszą opcją dla wielu obywateli byłoby rozpisanie referendum na trzy opcje: za, przeciw i tzw. devo-max (tłum. maksymalna decentralizacja), czyli pełna autonomia finansowa i zwiększenie niezależności Parlamentu w Edynburgu. Niestety, Westminster w Londynie zgodził się na przeprowadzenie prawomocnego referendum w Szkocji, tylko pod warunkiem rozpisania go na dwie opcje, a więc z wyłączeniem devo-max.
Referendum odbywa się 18 września, jest to dzień 700-nej rocznicy zwycięskiej dla Szkotów bitwy z Anglią pod Bannockburn. Jestem bardzo ciekawa wyników tych wyborów, rozumiem argumenty obu stron, ale nie wiem, czy potrafiłabym ze stuprocentowym przekonaniem opowiedzieć się za odłączeniem Szkocji od Wielkiej Brytanii, tym bardziej, że decyzja ta i jej konsekwencje będą nieodwracalne.
Autorką tekstu i zdjęć jest Katarzyna Strzelec. Na #niespie znajdziesz jej bloga Holy Hammock
Odwiedziłem Edynburg (gdyż jestem [jak to ładnie brzmi] „London based”) dwa dni przed referendum w celach stricte poznawczych. Karmiony jednak mediami z południa wyspy miałem podświadomie wyrobione albo ukierunkowanie zdanie. Argumenty pod tytułem ropa/gaz, decentralizacja, udziały w konfliktach zdrojnych bądź nuklearnym przemyśle przemawiały do mnie z różnym skutkiem z różnych punktów widzenia. „Edynbra” okazał się malusi więc kopnąłem się do Glasgow, bo tanio, blisko a i kolejne źródełko informacji. Dzień referendum oraz mocno gloomy morning after spędziłem na rozmawianiu ze wszelakiej maści Szkotami – autochtonami jak i legalnymi uzurpatorami (koreańczyk, który w Szkocji odnalazł swoją ziemię obiecaną zdecydowanie wygrał ten dzień) i jedyne co mogę powiedzieć to, że kupili oni moje serduszko swoją truly romantyczną walutą.
W nosie mam długofalowe konsekwencje dla Szkocji, Anglii, Europy czy świata. Nie dbam o impact jaki „Yes campaign” mogłaby wywrzeć na dalsze karty dziejów świata. Idea, koncepcja, GUTS AND BALLS jakie młode pokolenie Szkotów miało by wystawić swój cudnie obgryziony, lekko piegowaty middle finger w kierunku Westminsteru, Camerona i korony, zwyczajnie przyprawiło mije serduszko o kilka szybszych oddechów.
After all, czyże jest wolność i niezależność jak możliwością i swobodą popełnienia błędu mimo całej świadomości konsekwencji. Kto mianował Londyn starszym bratem Edynburga, który dając mu „braterskiego kuksańca” mówi „nie, nie nie, ABC będzie dla ciebie złe więc zrobisz DEF. Ale to wszystko dla Twojego dobra!”.
Być może jestem królem ignorantów. Princeps abnegatus. Ale w tym przypadku jestem Nolanowskim Jokerem, który z perspektywy Westminsteru just want to watch the world burn.