Przychodź, zgniły murzyn – Michał Witkowski na Targach Książki
Witkowski rzuca kamieniami milowymi w policję, polską straż obyczajową i polskie nadbrzeże (kolejny raz) i mocnym celem dożyna się do mięsa ludzkiego.
Jego nowa książka stawia w centrum polskiego wszechświata gejowskość, już nie tylko w światku podziemnym, ale także tym oficjalnym, który podziemny śledzi i co dziwne, w jego prozie nadzwyczaj się nim interesuje. Policjant ds. spraw specjalnych, którego prototypem jest pewnie agent Tomek, uwodząc gejów, prowadzi ważne śledztwo, a Michaśka, do którego prowadzą wszystkie tropy, stara się razem z nim rozwikłać tę niekorzystną dla jego wizerunku zagadkę. Wszystkie gejowskie drogi prowadzą do Michaśki, geje w głównym nurcie, a na ich czele Michał Witkowski.
Michał Witkowski stał się pierwszym celebrytą pisarskiego megaświatka i Masłowska nie dorówna mu dopóki nie weźmie udziału w sesji modowej i nie zacznie krwawo rzucać kończynami swoich bohaterów. Michał Witkowski nie śpiewa, ale świetnie rozgrzewa publiczność, nie tańczy w teledyskach, ale jego postura doskonale prezentuje się na tle łysych, statycznych ochroniarzy. Pisarz był gościem na Targach Książki, gdzie promował swój nowy tytuł Zbrodniarz i dziewczyna, z obstawą.
Przy okazji zdradził kilka sekretów popularności jego prozy. Po pierwsze jest w tym duża autentyczność, research zabrał autorowi 3 lata. Musiał rok w rok uczestniczyć w imprezach andrzejkowych, a jeżeli ktoś nie wierzy w homoseksualnego seksagenta powinien uważniej rozglądać się po ulicach Wrocławia, który jest wyspą różnorodności na bladej mapie Polski. Po drugie nie musi odtwarzać przeszłości, akcja kryminałów dzieje się tu i teraz, ulice mają swoją nazwę, budynki mają swój kształt, drzewa tylko gubią i wypuszczają liście. Po trzecie zmysły; ponoć sekcja zwłok pachnie tatarem, zastanawiam się tylko, czy każdy Polak nosi stale w żołądku siekaną cebulę i ogórki kiszone. Ale Witkowski na pewno wie co mówi , bo uczestniczył w tym rytuale razy No, może nie 50, bo ja zawsze muszę przesadzać, ale tak z 500. A Marek Krajewski był tylko raz i od razu oddał przydatny kontakt Michaśce, z nadzieją ponownego nigdy-zobaczenia takiego laboratorium.
Michał Witkowski kolekcjonuje wiele informacji przydatnych do pisania kryminałów, historie rozpoczynające się w lokalnych gazetach często mają swój finał pod skalpelem, na dokonaniu oględzin zewnętrznych i otwarciu trzech jam ciała i tylko nieliczni wiedzą, jak te historie naprawdę się potoczyły, wśród nich Michaśka. Wyciąga z rękawa kilka, o dziwo barwnych, ciekawostek zza kulisów śmierci i chociaż może wydawać się, że robi to cynicznie, chyba nikt nie wierzy, że doktorzy tej profesji leją łzy nad każdym oryginalnym egzemplarzem w ich rękach.
Zastanawiam się, czy ochroniarze wynajęci na okoliczność spotkania podczas targów naprawdę nie słuchali, czy tylko udawali kamienie. Mamy nadzieję, że Michaśka pod taką eskortą bezpiecznie wyszedł z targów i że parasolka w rękach jednego z nich nie przydała się do obrony przed homonakręconymi natrętami. Ale Witkowski nie uraża się, bo jaka by nie była, to rzeczywistość trzyma go w ryzach.
tekst i foto: Izolda