176H

Nie Twoje? Łapy precz

Będzie o złodziejstwie. Nie tym z pierwszych stron gazet, które chętnie piszą, że poseł A czy senator B ukradł publiczne pieniądze. Nie o narastającej fali kieszonkowców w tramwajach, autobusach, metrach etcetera, etcetera. Nie o wnuczkach, którzy nabierają biedne starsze panie. Będzie o złodziejstwie, którego nie widać, w miejscu, które teoretycznie nie istnieje. Pozornie, ale jednak.

Internet to wspaniały wynalazek.  Możemy się kontaktować z ludźmi, którzy mieszkają nie tylko na drugim końcu Polski, ale i świata, nie wychodząc z domu. Możemy dzielić się swoją twórczością z anonimowymi (mniej lub bardziej) czytelnikami, publikować zdjęcia, kolaże i inne efekty swojej pracy. No właśnie, dzień dobry, tu zaczynają się schody, wspinasz się i z każdym krokiem, który stawiasz na tej drabinie, dostrzegasz coraz więcej ludzkiego chamstwa.

Witaj w Internecie, świecie iluzji, w którym prawa autorskie nie istnieją, udając fatamorganę. Prawa autorskie? A co to? Nie znam.

Nie, NIE KOPIUJ. Chcesz poczuć, jak to jest fajnie, miło i przyjemnie, gdy piszesz jakiś tekst godzinę albo i więcej, a ktoś sobie go „pożycza”, kopiując 50 albo i 75% tekstu  słowo w słowo? Oczywiście nie uznając za stosowne, żeby zaznaczyć, że to przedruk? Jak bardzo chcesz, to ja się z Tobą chętnie zamienię, zaproszę na swoje miejsce. Nie raz i nie dwa zdarzyło się, że moje teksty, nad którymi zawsze sumiennie pracuję (a ów fakt potwierdzi mnóstwo osób), wylądowały na konkurencyjnych portalach, podpisane jako, uwaga, „źródło własne”. Noooo, tak, zapomniałam, przecież sami znaleźli i sami skopiowali, to źródło własne! Ależ ja głupia jestem, nic nie rozumiem, oleju do głowy powinnam sobie nalać, może wtedy by mnie oświeciło i dotarłoby do tej mojej pustej łepetyny, że przecież piszę po to, żeby inni kopiowali.

Tak, chciałbym, żeby na moim miejscu stanęły te wszystkie osoby, którym moje teksty tak się spodobały, że postanowiły je sobie po cichu „pożyczyć”, licząc, że nikt tego nie zauważy. Niestety, macie, moi drodzy, pecha, bo moje czujne oko (choć z wadą wzroku) bezbłędnie odnajduje i tępi wszystkie kopie. Taaak, wiem, Internet to globalna wioska, wielki, nieznany i ukryć się wszystko da. A nieprawda, nie da się. Wszelkie złodziejstwa wyłapuję niczym wprawny detektyw (powinni mi to wpisać w stopce redakcyjnej). I nie, nie pozwolę kopiować swojej pracy. Dobry tekst? Fajnie, ale łapy trzymaj od niego z daleka i wszelki Ctrl sobie podaruj. Przeczytaj, pochwal, skomentuj, ale tekst napisz swój. I wtedy podpisuj go własnym nazwiskiem.

Powiedzcie mi tylko, dlaczego oni je tak uparcie kopiują i dlaczego akurat moje? Tylu ludzi pisze na tym świecie, blogi rodzą się jak grzyby po deszczu, a oni się tak na mnie uwzięli. Za jakie grzechy? Wydaje im się, że jak będą bezczelnie spisywać, to ja usiądę w kącie, zacznę płakać i przestanę pisać, a oni poczują się lepiej, bo zniknie ktoś, kto naprawdę wie, co robi, jak robi, a w dziennikarstwie czuje się jak ryba w wodzie? Jeśli naprawdę tak im się wydaje, to są w ogromnym błędzie. Nie, nie przestanę pisać. Nie, bo kocham to, co robię. Nie, bo nie dam im tej satysfakcji. Nie, bo… nie. Wręcz przeciwnie – będę pisać więcej i więcej. Niech niektórych boli, a niech inni doceniają i czytają (są i tacy, wbrew pozorom, a to naprawdę doceniam).

Do pewnego momentu to było nawet zabawne. Znajdowałam swój tekst na pewnym portalu (jakże wysokiej klasy oczywiście), redaktor naczelny pisał maila, tekst znikał. Przestało być zabawnie, gdy tego typu poczynania stały się dziełem osoby, którą osobiście poznałam. Jeszcze mniej zabawne wydało mi się to, że ta persona postanowiła jednego dnia skopiować dwa moje teksty. Mają ludzie rozmach, nie ma co?

Właściwie to czemu Ty się, dziewczyno, dziwisz? Przecież to jest super. Ktoś (czyli w tym przypadku Ty sama) napisze tekst, a ktoś inny zobaczy, pomyśli: „O, fajne, wezmę, przecież nikt nie zauważy, w Internecie? No, gdzie tam, jestem bezpieczny.” tak sam siebie zapewni, nawet nie zagłuszając wyrzutów sumienia, których po prostu nie ma, wyparowały. W ruch idzie klawiatura, a konkretniej – wszystkim znane i lubiane Ctrl + C i Ctrl + V i gotowe! (Nie, nie, ja Wam tego nie podpowiedziałam, Boże, broń). Można publikować i cieszyć się życiem.

I tylko taki mały, nieważny „ktoś”, ten autor, który włożył w tekst trochę pracy i serca, znajdujący się hen, daleko, może setki kilometrów dalej, poczuł ukłucie w sercu. Że jego praca, za którą zazwyczaj nie dostaje ani grosza, została jeszcze skopiowana, i to przez kogoś znajomego.

Pamiętajcie, w Internecie też obowiązują jakieś zasady (wróć: powinny obowiązywać). Nie tylko dobrego smaku, wychowania i kultury, ale i regulacje prawne. To, że ktoś coś opublikował i każdy może to przeczytać, nie oznacza, że każdy może przywłaszczyć i podpisać swoim nazwiskiem. Słabe to i nieprofesjonalne. Jeśli ktoś pisać po prostu lubi, a przy okazji jeszcze raz, że wie, ile wysiłku czasem kosztuje taka praca, a dwa, szanuje innych i samego siebie, nigdy tak nie zrobi. Więc nie róbcie. Nie wbijajcie mi noża w serce. Mogę czasem oddać. A złodziejstwu, dokonywanemu po cichu i w białych rękawiczkach, nie odpuszczę. Wytępię, obiecuję.

P.S. Ja chyba jednak napiszę tę magisterkę o łamaniu praw autorskich w Internecie. Po ostatnich wydarzeniach czuję się wyjątkowo upoważniona, by to zrobić.

Tekst: Katarzyna Nowak
Obrazek wyróżniający: gratisography.com/

Comments