Nie śpię, bo słucham winyli
Muzyka jest dla mnie najważniejsza. Stawiam ją w swojej hierarchii potrzeb wyżej niż film, książkę i fotografię. Potrafię godzinami słuchać utworów i zespołów mi już znanych oraz odkrywać nowe i stare. Moja pasja do muzyki oraz mania kolekcjonowania rzeczy połączyła się idealnie i utworzyła hobby, które praktykuję od około pięciu lat. Płyty winylowe – słuchanie, zbieranie.
Czarny krążek, bo o nim mowa, obdarował mnie zupełnie nowym spojrzeniem na muzykę, którą przez lata znałem z empetrójek, kompaktów, rzadziej kaset. Nie będę się rozwodził nad kwestiami typowo audiofilskimi, czy lepsza jest muzyka zapisana na nośniku cyfrowym, czy analogowym, bo jest to temat przewałkowany. Na każdym muzycznym forum z pewnością go znajdziemy, a w ogniu dyskusji zabił internetowe przyjaźnie, w zależności od tego, po której stronie stali dyskutanci. Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie kto ma rację. Dla mnie liczy się magia, która tkwi w całej otoczce związanej z płytami analogowymi.
Dlaczego płyta winylowa? Cóż, mój gust muzyczny rzadko pozwala mi na słuchanie artystów, którzy zaczęli tworzyć po roku 1989, dlatego czarny krążek będący w tamtych czasach najpopularniejszym nośnikiem pasuje do mojej ulubionej muzyki idealnie.
Mike Oldfield pisząc „Tubular Bells” (ang. dzwony rurowe), zastanawiał się jak jego dzieło będzie brzmieć właśnie na „analogu”, a nie na płycie kompaktowej czy empetrójce.
W oczy rzucają się fantastyczne, duże okładki. Dopiero przy dwunastocalowej grafice możemy w pełni zobaczyć włożoną pracę artysty w okładkę. Podziwiamy każdy element, szczegół i całość – tak, jak było to pierwotnie zamierzone.
Do magii płyty wliczam cały rytuał związany z odtwarzaniem płyty, zaczynając od ostrożnego wyciągnięcia czarnego krążka z koperty, położenie go na talerzu gramofonu, wybranie prędkości odtwarzania, i w końcu ustawienie i opuszczenie ramienia z igłą na płytę.
Dzięki płycie winylowej wróciła u mnie tendencja do słuchania całych albumów, a nie pojedynczych utworów. Jeżeli słuchałem muzyki na komputerze, to wystarczyło, że „przeklikałem” na interesujący mnie utwór w odtwarzaczu, pomijając resztę piosenek. Tak samo było w przypadku nagłej ochoty wysłuchania pewnego kawałka, wystarczyło, że wpisałem jego nazwę na YouTube i mogłem go przesłuchać. Z płytą winylową mam tak, że wraz z interesującym mnie utworem bardzo często słucham następujących po nim kawałków, aby w końcu przesłuchać cały krążek od początku do końca.
Wadą płyty winylowej jest między innymi ograniczona przestrzeń na wytłoczoną muzykę do około 25 minut na stronę długogrającej dwunastocalowej płyty (o rodzajach winyli opowiem za chwilę). Do tego dochodzi zużywanie się materiału wskutek bardzo częstego słuchania lub używania nieskalibrowanego i źle ustawionego gramofonu. O płyty należy dbać, gdyż materiał z których są zrobione jest bardzo delikatny i podatny na wszelkie zarysowania, uderzenia i wyginanie się. Ważne jest również przechowywanie czarnych krążków. Powinniśmy nasze albumy trzymać w foliowych koszulkach i zawsze stawiać je pionowo. Pomoże to zredukować możliwość wyginana się płyty oraz zniwelowanie możliwości wystąpienia rys i drażniących nas w odsłuchu trzasków i przeskakiwania. Winyle należy też myć w specjalnych płynach by pozbyć się zalegającego na nich kurzu (szczególnie wskazane jest to przy płytach z drugiej ręki), a przed każdym odtworzeniem przeczyścić je specjalną szczotką lub szmatką.
Istnieje parę rodzajów płyt. Różnią się od siebie sposobem odtwarzania (standardem jest wytłaczanie rowków do wewnątrz płyty, ale zdarzają się też takie, które biegną na zewnątrz); kolorem (płyta nie musi być wyłącznie czarna); ilością kanałów (mono, stereo, kwadrofonia); wielkością i prędkością odtwarzania. O tych ostatnich dwóch aspektach rozpiszę się poniżej.
W obecnym, popularnym standardzie, płyty dzielimy na tak zwane siedmiocalowe single odtwarzane z prędkością 45 obrotów na minutę; maxi single z taką samą prędkością, z tym, że ich rozmiar wynosi 12 cali oraz rozmiarowo odpowiednia płyta długogrająca odtwarzana z prędkością 33 obrotów na minutę.
Popularne single używane były często do wypromowania całego albumu, z którego pochodził utwór wytłoczony na siedmiocalowym krążku. Maxi singiel posiadał najczęściej po 2 utwory na jednej stronie płyty, lecz nie zdołał podbić serc słuchaczy jak jego mniejszy poprzednik. Długogrająca, 12 calowa płyta, zwana albumem, liczyła na sobie około 10 utworów, w zależności od ich długości.
Ważnym detalem jest rozmieszczenie utworów na takiej płycie. Pierwszy utwór na stronie A i B musiał zachęcić słuchacza do przesłuchania całej strony i był często mocnym uderzeniem. Ostatni utwór na każdej stronie jest najczęściej balladą lub spokojniejszym utworem niżeli otwierający album. Ma to związek ze spadkiem jakości muzyki w porównaniu do pierwszego utworu, dzięki zagęszczeniu rowków na zauważalnie mniejszej powierzchni.
Pięknym zjawiskiem jest systematyczne powiększanie kolekcji. Przyłapuję się na tym, że w danym miesiącu wydaję mniej pieniędzy na przyjemności czy jedzenie, byleby kupić interesującą mnie płytę. Buszuję często na aukcjach internetowych, tropiąc wymarzonego winyla, odwiedzam sklepy muzyczne, gdzie liczę na znalezienie poszukiwanej płyty i mogę porozmawiać ze sprzedawcami o muzyce. W niedziele wpadam na pchle targi, gdzie można za bezcen upolować perełki.
W tym roku w samej Wielkiej Brytanii sprzedaż płyt winylowych przekroczy milion kopii po raz pierwszy od lat dziewięćdziesiątych. To udowadnia, że możemy między bajki wsadzić informacje o spadku sprzedaży muzyki na fizycznych nośnikach. Wystarczy je odpowiednio podać, a ludzie szanujący artystów z pewnością docenią magię płyt. Niedoceniający kierują wiele uwag odnośnie płyt. Posługuję się wtedy cytatem, który zobaczyłem na siatce pewnego sklepu muzycznego w Szkocji:
Pewnego dnia rozmawiałem z facetem,
który próbował mnie przekonać do tego, że płyty CD są lepsze niż winyle,
bo w trakcie ich odtwarzania nie ma szumów.
Wtedy powiedziałem: „słuchaj koleś, życie ma szumy”. – John Peel
Nie śpij i słuchaj płyt. Dzięki temu doznasz wrażeń, których nie porównasz z niczym innym, a przy okazji dotkniesz również kawałka historii.
Tekst i foto: Tomasz Hęciak
„Ma
to związek ze spadkiem jakości muzyki w porównaniu do pierwszego
utworu, dzięki zagęszczeniu rowków na zauważalnie mniejszej
powierzchni.”
nope. ma to związek ze spadkiem prędkości liniowej (przy stałej obrotowej) przesuwu rowka pod igłą. gęstość rowków jest ta sama
Nie tylko. Końcówka strony jest też obszarem, w którym igła jest najmniej korzystnie ustawiona względem rowka nawet przy optymalnej kalibracji, zwłaszcza w przypadku względnie krótkich ramion (nie dotyczy gramofonów tangencjalnych). 😉
tru dat. ale Epitaph, które właśnie skrawam, brzmi ok 😉