Muzyczny Wielbłąd w Poznaniu. Relacja z koncertu Camel 19.07.2015
15 lat. Aż tyle czasu powiązana ze sceną Canterbury grupa muzyczna kazała czekać Polakom na kolejny koncert w kraju. Wśród szczęśliwych świadków tamtego wydarzenia, znalazłem się ja. Występ zespołu Camel w Poznaniu był jednym z dwóch wizyt ekipy Andy’ego Latimera w Polsce.
Na miejsce koncertu przybyłem z godzinnym wyprzedzeniem. Mimo dosyć wczesnej pory, przed bramą hali nr 2 Międzynarodowych Targów Poznańskich uzbierała się pokaźna grupa fanów brytyjskiego rocka progresywnego, rosnąca z każdą minutą. Mówiąc poznańską gwarą, wiary było wuchta.
Miałem pewne obawy, że tak jak w przypadku wrocławskiego koncertu grupy UK, będę najmłodszym widzem. Na całe szczęście, wśród uczestników wypatrzyłem swoich rówieśników, a nawet dzieci.
Miejsce wyboru wydarzenia uważam za nietrafne. Odbywający się chwilę po godzinie 20:00 występ Camel, dzięki długo trwającemu letniemu słońcu, które wpadało przez niezasłonięte, ogromne okna, nie pozwalając pokazać oprawie świetlnej, co potrafi. W ten sposób został trochę odarty z koncertowego klimatu, który na szczęście powrócił ze zdwojoną mocą po zachodzie słońca.
Nie zachwyciła mnie również akustyka tego obiektu. Przez cały koncert musiałem domyślać się, co gra drugi klawiszowiec, okazjonalnie chwytający w dłoń gitarę akustyczną – Jason Hart, lecz całkiem możliwe, że wpływ na dźwięk miało miejsce, na którym stałem.
Grupa w Poznaniu wystąpiła w składzie:
Andy Latimer – gitara, wokal, flet
Colin Bass – gitara basowa, wokal
Ton Scherpenzeel – klawisze
Jason Hart – klawisze, wokal, gitara
Denis Clement – perkusja
Jeżeli miałbym napisać, że koncert był dobry, popełniłbym grzech. Chłopaki z Camel zagrali tak rewelacyjnie, że po koncercie czułem się jakby ktoś nabił mnie na kij i użył jako mopa do wymycia podłogi w całej hali nr 2 MTP. A to jest wbrew pozorom bardzo dobre uczucie! Nie mógłbym się w żaden sposób przyczepić do gry członków zespołu, wszystko wyszło wyśmienicie. Widać było pełne zaangażowanie, pasję, uczucia. Paru osobom stojącym wokół mnie po policzkach spłynęły łzy. Nie ma się czego dziwić, bo szalejący na scenie Andy Latimer swoimi solówkami gitarowymi, grą na flecie prostym i poprzecznym potrafi nawet z największego twardziela wycisnąć łzy wzruszenia. Trudno uwierzyć, że ten przesympatyczny człowiek parę lat temu stoczył walkę z ciężką chorobą. O tym, jak bardzo publiczność uwielbia tego gitarzystę, niech świadczy fakt, że Colin Bass nie zdążył nawet wypowiedzieć nazwiska swojego kolegi. Cały tłum, jak jeden mąż zaczął skandować „Andy, Andy!”. Zespół nie był nam dłużny i ze sceny padały podziękowania po polsku(jak się później okazało, muzycy mieli przyklejone na podłodze kartki z fonetyczną wymową słowa dziękuję – chinkuye 😉 ).
Camel powitał nas „Never Let Go”, a pożegnał „Long Goodbyes”. Ten ostatni utwór, który poruszył publiczność, został zadedykowany zmarłym w tym roku Chrisowi Rainbow oraz Guy’owi LeBlanc.
Pełny spis utworów zagranych tamtego wieczora:
- Never Let Go
- The White Rider
- Song Within a Song
- Unevensong
- Spirit of the Water
- Air Born
- Lunar Sea
- Another Night
- Drafted
- Ice
- Mother Road
- Hopeless Anger
- Whispers in the Rain
- Lady Fantasy
- Long Goodbyes
Niestety, nie doczekałem się mojego ukochanego utworu „Stationary Traveller”. Z tego, co można było zaobserwować, nie tylko mi. Nie da się mieć wszystkiego, a braku tego dzieła można wybaczyć, kiedy jest się świadkiem takiego koncertu.
Po zakończeniu występu, wraz ze sporą grupą fanów, wyczekiwałem zespołu i sesji autograficznej. Dzięki niej, mój bilet został pokryty podpisami bohaterów tamtego wieczoru, a ich pozytywne nastawienie i otwartość szczerze mnie ujęły. Szczególnie, gdy patrzyło się na promieniejącego z każdym łykiem wina Colina Bassa, chętnie pozującego do każdego zdjęcia oraz wypowiadających się muzyków w samych superlatywach o Poznaniu. A zwłaszcza, gdy Andy Latimer, odpowiadając na moje pytanie o mieście, stwierdził, że zauroczył go poznański Stary Rynek.
Koncerty takie jak ten, nie zdarzają się często. Z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci.
Tekst, zdjęcia oraz film – Tomasz Hęciak