nie spie studia poczatek

Mity, prawdy i półprawdy, czyli o studiach słów kilka

Drżysz. Na samą myśl, że już za dni kilka przekroczysz progi uczelni, robiąc rzekomy krok do lepszego świata, robi Ci się na przemian zimno i gorąco. Obie babcie, dziadkowie, wszystkie ciocie, wujkowie, a przede wszystkim rodzice na okrągło częstują Cię opowieściami o tym, jaki to wspaniały okres w życiu Cię czeka. Słuchasz, potakujesz, ale myślisz swoje: „Mówta, co chceta” – nie wierzę.

Niestety, to, co teraz powiem, nie będzie mile. Gdybym była Kingą Rusin albo inną telewizyjną prezenterką, napisałabym, że będzie „strasznie” (nie wiedzieć dlaczego wszyscy dziennikarze uwielbiają to słówko, epidemia jakaś). Mianowicie: rację masz i Ty, i ci „wszyscy”, którzy usiłują wmówić Ci, jak to będzie wspaniale.

Tak po prawdzie to dużo zależy od Ciebie samego. Jasne, możesz przebimbać te studia, ciesząc się wolną chatą, imprezkami zakrapianymi wysokoprocentowymi płynami i innymi uciechami studenckiego życia. Pytanie tylko, czy to ma sens. Zanim jednak zdecydujesz, możesz poczytać, z czym to się je. Nie zaszkodzi wiedzieć, co leży na talerzu.

Czas się wziąć za siebie
Niestety, czasy liceum, w którym to nauczyciele stali nad Tobą z kijem (i marchewką do kompletu!) i zmuszali Cię do regularnej pracy, bezpowrotnie minęły. Tu jesteś już pełnoletni, dorosły i odpowiedzialny. Przynajmniej teoretycznie. Albo się nauczysz, albo się nie nauczysz i poniesiesz tego konsekwencje. Żeby nie było – w moim subiektywnym odczuciu trzeba się naprawdę solidnie narobić, żeby wylecieć ze studiów, ale są i takie przypadki. Mówiąc wprost – przychodzi taki moment, kiedy należy wziąć tyłek w troki i po prostu się nauczyć. W zależności od kierunku, chwila ta następuje wcześniej bądź później. A na przykład na takich filologiach poczujesz się, jakbyś jednak dalej chodził do liceum, bo, jak twierdzą studenci tych kierunków, roboty, i to regularnej, jest co niemiara.

Uniwersytecki System Obrażonego Studenta, czyli randki z USOSem
Niestety, na zajęcia trzeba się jakoś zapisać, a żeby nie używać w tym celu kartki i kolejki, wymyślono takie sprytne ustrojstwo, co się nazywa USOSem. Na pierwszy rzut oka wygląda jak czarna magia, ale z czasem można się przyzwyczaić. Wróć – nie „można”, tylko „trzeba”. Takie życie studenta. Przez najbliższe trzy lata (albo pięć) średnio co kilka miesięcy będziesz spotykał się z tym przyjemnym systemem sam na sam na rejestracyjnych randkach. No, dobra, w charakterze przyzwoitki będzie Wam towarzyszył oczywiście fejs, na którym pojawią się lamenty, płacze i rozpacze, jaki to USOS jest zły i niedobry. Z bólem serca przyznam – doskonały nie jest, zacina się czasem niczym niezły jąkała i z pewnością w jego towarzystwie Wasz arsenał przekleństw ulegnie znaczącemu powiększeniu, ale nic lepszego nie wymyślono. Jak z demokracją. A tak przy okazji to chyba lepiej siedzieć w kolejce przed laptopem niż stać przed dziekanatem, prawda? Swoją drogą proponuję przejść się na początku roku do sekretariatu SWFiS UAM, choćby w celach naukowo-poglądowych. Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą kolejkę i poczuć się niczym w czasach PRLu, będzie to miejsce idealne. Sama zrobiłam to niestety z konieczności (w tym przypadku zabierzcie koleżankę, książkę albo… rozkręćcie imprezę), ale cóż, wrażenia i widoki niezapomniane.

Nie jesteś sam
Nikogo nie znasz. Nowe miasto, nowe twarze, nowe mieszkanie czy akademik, a Ty, niczym ta biedna samotna trusia, musisz odnaleźć się w tym gąszczu czy dżungli (jak kto woli) zwanej studenckim życiem. Powiem tak – nie jesteś sam. W takiej samej sytuacji rok w rok znajdują się setki tysięcy studentów i jakoś żyją. Fakt, dla mnie pierwszy dzień na studiach był swoistym koszmarem, ale jakoś tak z czasem wyszło, że jest tu lepiej niż w liceum. Gorzej, jeśli od razu założysz, ze będzie masakrycznie, tragicznie i w ogóle do bani. Są duże szanse, że Twoje przepowiednie się spełnia, więc lepiej spójrz w kryształową kulę i zobacz w niej co innego, może bardziej pozytywnego. Dobrze to zrobi i Twojemu zdrowiu, i psychice. Polecam.

Stres to Twój sprzymierzeniec
Oto bzdura jakich mało, największa ściema tego świata. Wszystko fajnie, lekka trema przed egzaminem, czemu nie. Ale jeśli w chwili, kiedy Twój mózg ma być patroszony przez wykładowcę w celu przesiania wiedzy, trzęsą Ci się ręce, a głos utkwił w gardle, to już wiesz, że coś jest nie tak. Wiem, to dziwne, ale są takie przypadki. Sama przez pewien czas (na szczęście krótki) do nich należałam, chociaż wpadałam w panikę po egzaminach, a nie przed. Osobliwe, nie powiem, ale powiem Wam za to z doświadczenia – to bez sensu. Szkoda zdrowia, nerwów i życia, a poprawki są dla ludzi. Nerwica to zbyteczny skutek uboczny studiowania, uwierzcie mi na słowo, że nie chcecie tego sami sprawdzać.

Studia = utrata pasji
Bardzo, bardzo (nawet nie wiecie, jak bardzo!) chciałabym napisać, że to nieprawda, ale niestety – nie mogę. O ile mnie okres studiów pozwolił pasję znaleźć, to wielu ją zgubiło albo nigdy jej nie mieli. Dlaczego ze mną było inaczej? Może dlatego, że czasem miałam swoich zajęć na uczelni tak dość, że trzeba było je zastąpić czymś, co naprawdę mnie fascynuje. Ale przykro się człowiekowi robi, gdy patrzy na ludzi, którzy w liceum byli, dajmy na to, laureatami olimpiady z historii, a teraz wszem i wobec ogłaszają, że nie studiują historii, więc już o niej nie czytają. Serio? Nie róbcie mi tego, bo mnie serce boli, a w końcu pęknie. Szukajcie tego, co naprawdę w życiu kochacie. Na pasję, hobby zawsze jest czas. Zawsze. Kiedy zaczęłam pisać, odkryłam, że znacznie mniej czasu poświęcam na naukę, a efekty jakieś takie… lepsze. Paradoksalnie to naprawdę jest możliwe, bo mózg skupia się na czym innym, na czymś, co naprawdę jest dla Was istotne i co sprawia ogromną frajdę.

Wykłady są ciekawe
Jeśli dalej wierzysz, że na studiach spotkasz pasjonatów, którzy nie stanęli na Twojej drodze w liceum, mylisz się. Oczywiście nie powiem, że takich nie ma, ale z pewnością nie roi się od nich na każdym kroku – to nie mrówki. Sama miałam przyjemność uczestniczenia w zajęciach ludzi, którzy naprawdę wiedzą, o czym nawijają przed tłumem studentów i sprawia im to przyjemność, ale umówmy się – to mniejszość. Tak jak Wy chcecie zakuć, zdać i zapomnieć, tak oni (w znamienitej większości) wejść, wyklepać i wyjść. Niestety, smutna prawda jest taka, że niektórych wykładowców warto obejrzeć tylko dwa razy – na pierwszym wykładzie i… na egzaminie. Bo nie dość, że treść wykładu ma się nijak do wymagań, to jeszcze robisz tam wszystko oprócz słuchania i notowania, a fejs ciągnie Cię trzy razy bardziej niż normalnie Nie mówiąc o Yuotubach, ćwierkaczach i grach wszelkiej maści, które mają w sobie magiczny magnes.

Nie ma rzeczy niemożliwych
Moim zdaniem to poniekąd jednak prawda, a niektóre kierunki studiów jak mało co uczą kombinowania. Coś w stylu „nie wpuszczą Cię drzwiami, wejdź oknem”. Czasem możesz przez nie wylecieć i twardo upaść na chodnik, ale z drugiej strony jest szansa, że jednak osiągniesz zamierzony cel i zmienisz ten obrzydliwy termin ćwiczeń, które w piątkowy wieczór uniemożliwiają Ci huczne imprezowanie.

Będę się regularnie uczyć
Wstyd się przyznać, ale wmawiam to sobie semestr w semestr i wychodzi z tego wielkie nic. Fakt, że nie siadam do nauki „dzień przed”, bo tego moja psychika by raczej nie zniosła dobrze, ale nie zdarzyło mi się, bym się kiedykolwiek uczyła regularnie od początku. Więcej – wcale nie jest to konieczne, choć niektórzy powiedzą Wam zupełnie co innego. Oczywiście wyjątkiem są wspomniane już filologie, bo gdy ucząc się języka, zawalisz podstawy, to możesz od razu pożegnać z posadą tłumacza. Ale tak generalnie – bez nerwów, w końcu znajdziesz własny system i będziesz w stanie ocenić, ile czasu potrzebujesz, by opanować określony materiał.

Notować czy nie notować – oto jest pytanie
Zaczynam czwarty rok, a w zasadzie dalej nie znalazłam właściwej metody. Z jednej strony na niektórych wykładach pojawiam się z laptopem i jako pilna studentka robię notatki, a na innych nikt nie uświadczy mojej osoby. Bo jest nudno, bo wolę podręcznik, bo coś mi się nie podoba. Wymagania są często szersze niż to, co zostało omówione na wykładzie, a ja lubię mieć wszystko w jednym miejscu i potem kończy się to tak, że i tak nie uczę się z notatek z wykładów, zwłaszcza że niestety los nie obdarzył mnie pięknym charakterem pisma. To znaczy – wróć, obdarzył, ale tylko wtedy, gdy nie muszę ścigać się z czasem (czyli w tym przypadku monologiem wykładowcy). Laptop ciężki, nie zawsze mam ochotę targać go przez pół miasta, więc nie targam. Powinnam pisać ręcznie, ale ze stosu notatek robi się totalny bałagan, a jakoś jeszcze nie zebrałam się w sobie, by codziennie segregować moje kartkowe notatki (bo z zeszytów nie korzystam od trzeciej liceum). Nie odpowiem Wam więc na notatkowe pytanie, bo każdy musi znaleźć swoją metodę. Moja, choć w zasadzie nie istnieje – a ja sama wciąż obracam się w chaosie – jakoś działa. Można? Można.

Tak po prawdzie to powiem Wam jedno – choć teraz wydaje się to niemożliwe, jakoś wszystko się poukłada. I nieważne, czy studia będą najlepszym, czy jednak nie najlepszym okresem w Twoim życiu, skoro zdecydowałeś się na nie iść, musisz je jakoś przetrwać. I choć to stąpanie po cienkim lodzie, to życie ułoży najlepszy możliwy scenariusz.

Tekst popełniła Katarzyna Nowak
 Obrazek w nagłówku: gratisography.com/

Comments