Humaniści przeciwko Cebuli

Przeczytałam dziś, że na filologię polską na Uniwersytecie Szczecińskim w pierwszym naborze zgłosiło się raptem 17 osób. Pod artykułem widzę komentarze: „Po co Polakom polski?” i „To się zmartwili w Biedronce”. Ludzie z Warszawy, Krakowa, Poznania i innych miast na wschód i południe od Szczecina pewnie marszczą właśnie czoło i zastanawiają się, o co tak właściwie mi chodzi. Przecież to Uniwersytet Szczeciński (z którego, niefortunnie) żartują studenci wszystkich uczelni stojących wyżej w rankingach. (I wielu Szczecinian, zwłaszcza tych przed maturą.)

Hejtowanie humanistów nikogo dziś szczególnie nie dziwi: jesteśmy przecież tymi, którzy jedynie próbują odłożyć moment, w którym usiądą za kasą w Biedronce albo (przy odrobinie talentu artystycznego) pójdą robić kawę entrepreneurom w Starbuniu. Nasze filologie, dziennikarstwa i filozofie to tylko kolejne fabryki dyplomów, sposoby na wyciąganie hajsu od państwa. Te pieniądze mogłyby przecież pójść na więcej miejsc na stomatologii (zdecydowany hit tegorocznej rekrutacji), inżynieriach wszelakich i ekonomiach mikro, makro i sakro. Niestety, humaniści dosiedli się do państwowego cycka i próbują siorbać – o zgrozo – co ich.

W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że z racji poronionej psychiki typowego przedstawiciela pokolenia Y (człowiek post-PRL, pre-UE), mam za sobą raczej więcej dziwnych wyborów życiowych i możliwych ścieżek kariery: mogłabym być astrofizykiem, mogłabym uczyć gitary w szkole muzycznej, mogłabym być chirurgiem, mogłabym być informatykiem. Odkąd pamiętam, interesowało mnie więcej rzeczy, niż byłam w stanie zmierzyć wzrokiem i spamiętać. Powtarzano mi, że nie mogę jednocześnie zajmować się tyloma różnymi zagadnieniami, bo nie osiągnę nic konkretnego. Nie da się wszystkiego objąć i wtłoczyć w jedną głowę; od tego mamy Wikipedię. Poszłam więc do klasy biologiczno-chemicznej, próbując wierzyć, że medycyna jest mi pisana. To był jeden z gorszych wyborów w moim życiu. Dobra rada Cioci M.: nie zajmujcie się czymś, czego nie możecie zdzierżyć, bo będziecie nieszczęśliwi do końca życia i nawet powódź hajsu nie uratuje was przed zamienieniem się w cebulę.

http://chatolandia.pl/2014/06/21/o-pracy-dla-humanistow/

Podobno istnieją dwa „rodzaje” humanistów: są ci, którzy bardziej interesują się przedmiotami humanistycznymi (niekoniecznie je kochają, wielbią i pieszczą po nocach – nie oszukujmy się) i są ci, którzy z trudem zdali (albo i nie) maturę z matematyki na poziomie podstawowym. Tych drugich nigdy nie wezmę w obronę, bo nie są humanistami, tylko jęczybułami, nie potrafiącymi obsłużyć gotowej ściągi, sygnowanej zresztą przez ministerstwo.

Skoro już oznajmiłam, że samo nieogarnianie procentów nie jest podstawą do określania się mianem humanisty (pewnie część znajomych przestanie się do mnie odzywać), to teraz może przejdę do sedna sprawy: otóż prawdziwy humanista zawsze da sobie radę i znajdzie pracę, która da mu przyzwoite zarobki i jeszcze jakąś satysfakcję z życia. Zanim ktoś mi zarzuci, że pewnie mam na drugie imię Naiwność, zwrócę uwagę na rzecz następującą: ile znacie osób, które studiowały coś z szeroko pojętych nauk humanistycznych z pasji, którym zależało bardziej niż mniej nie tylko na ocenach, ale na zdobyciu wiedzy (i które siedzą teraz na zasiłkach)?

Ja nie znam żadnej. Znam, owszem, osoby, które „przeturlały się” przez licencjat i magisterkę, a teraz wykładają na uczelni kafelki. Ale nie widziałam też jeszcze nikogo, kto poszedłby na studia z pasji i, nawet jeśli rozczarował się nieco metodami kształcenia, nie znalazłby czegoś dla siebie. „Prawdziwy” humanista jest w pierwszej kolejności człowiekiem i, jako człowiek, wykazuje naturalną i przyrodzoną naszemu gatunkowi ciekawość świata. Są humaniści, którzy „siedzą” głównie w swoim ciasnym światku literatury romańskiej drugiej dekady XIX w., i jest to dobre. Są też humaniści, którzy jednocześnie śmieją się z żartów o Chomskym i z dowcipów o kocie Schrödingera, i jest to też dobre.

Czekam z niecierpliwością na moment, w którym hipoempatemiczne cebulaki przestaną wciskać nos w to, czy kogoś jara bardziej konstrukcja mikrochipów, czy historycyzm w powieściach amerykańskiego postmodernizmu a, co ważniejsze, przestaną na tej podstawie szufladkować ludzi i oceniać ich pożyteczność. Humaniści dadzą sobie radę.

Magda
foto:POLAND MFA na licencjiCC BY-ND 2.0

Comments

Napisz komentarz