Anonimowość w pracy, anonimowość w życiu

Wraz upowszechnieniem nowych technologii, rośnie zapotrzebowanie na prywatność. Choć samo w sobie jest to już ironiczne (chcemy nieograniczonego dostępu do informacji, a dane prywatne też są informacjami), we wcale-nie-takich-czeluściach internetu znajdziemy wiele sposobów na ukrycie klikania.

Warto zastanowić się, gdzie w tej sytuacji przebiega granica pomiędzy dbaniem o własne bezpieczeństwo, a paranoją. Stosowanie w przeglądarce wtyczek pokroju Ghostery, DoNotTrackMe (Firefox i Chrome), usuwanie historii, ciasteczek, okazjonalny użytek trybu prywatnego, instalacja KeePass do zarządzania hasłami, przechowywanie sensitive data jedynie na nośnikach fizycznych i inne zabiegi z tutoriali. To tylko kilka przykładów. Z ciekawości instalujemy też DCentral Johnego McAfee i wiemy już do jak wielu informacji głupia aplikacja z tapetami na androida chce mieć dostęp.

Kolejny krok to instalacja TOR. Co bardziej zapaleni mogą też przerzucić się na Linuxowe Tails (niespecjalnie popularną, sądząc po liczbie kliknięć na Distrowatch), albo jeszcze lepiej – na Whonix. A może i warto zastanowić się nad makijażem uniemożliwiającym detekcję przez monitoring miejski? Ale, ale… W tym momencie coś już zaczyna zgrzytać, no bo jeżeli googlniemy rzeczoną dystrybucję Tails, to NSA przypisze nam łatkę ekstremistów (polecam przejrzenie źródłowego fragmentu kodu dla Xkeyscore). Więc teraz jesteśmy bardziej, czy mniej anonimowi?

O co nam chodzi? Czy o to, aby potencjalny pracodawca nie mógł znaleźć kompromitujących fotek z ostatniej imprezy? Czy może o nasz kręgosłup moralny. Chowamy pornole, czy projekty patentowe przed wcibskim okiem konkurencji?

W dwudziestym pierwszym wieku powinniśmy pogodzić się, że pewne dane na nasz temat są publicznie dostępne. Nie widzę różnicy pomiędzy otwartymi dla nieznajomych informacjami o fanpejdżach, wiedzy o tym, na jakie strony wchodzi dana osoba, a tym co możemy wywnioskować na jej temat po stroju, czy miejscach, które odwiedza. Wcześniej śledzenie może i było droższe, ale tak samo możliwe. Teraz przynajmniej każdy, kto posiada niezbędne umiejętności, może wyśledzić niemal każdego i nie potrzeba do tego budżetu instytucji państwowych.

Ok, ok. Ale przecież nie KAŻDA informacja powinna być łatwo dostępna? No pewnie, że nie. Niemniej, nie do każdej informacji na nasz temat mamy dostęp. Posiadając konto w banku, dostajemy własne miejsce w jego bazie danych. Co z tego, że zamkniemy konto. Dane pozostaną.

No tak, ale chciałbym trzymać swoje PINy do karty kredytowej w zwykłym pliku txt na dysku. Jak najbardziej mogę to zrobić, ale powinienem wpierw zadbać o to, by mój dysk, tak jak moje mieszkanie, było odpowiednio chronione. Zamontować drzwi antywłamaniowe (porządne hasła do logowania\dostępu do dysku) i zamykać okna (nie otwierać spamu, dzielić się publicznie informacjami, które mogłyby ułatwić włamanie się do naszego dysku, można nawet rozważyć tego nieszczęsnego TORa).

A że NSA i inne organizacje nadal mogą mieć dostęp do moich danych i nadal śledzą moją internetową aktywność? Patrz dwa akapity wcześniej. Powszechność rozwiązań to nadal jedynie różnica ilościowa. Nic się nie zmieniło. Tak jak szary użytkownik ma łatwiejszy dostęp do wiedzy, tak organizacje mają łatwiejszy dostęp do nas.

Wniosek? Dbajmy w pierwszej kolejność o bezpieczeństwo swoich danych, a dopiero potem o ich anonimowość. Jeżeli przyjdzie scenariusz rodem z teorii spiskowych, to Tails i tak nam nie pomoże.

MBW 
redakcja z http://cvdazzle.com/
foty na licencji CC BY 2.0

Comments

Napisz komentarz